niedziela, 6 września 2015

Rozdział 4

       - Wstawaj! Dzisiaj pracowity dzień.
      Słyszę przez drzwi przytłumiony, ale jednak wciąż donośny głos Amy. Nie mam najmniejszej ochoty wstawać tak wcześnie. Wczorajszy dzień zbyt bardzo mnie wymęczył, żeby wstawać o tej godzinie. Mając nadzieję, że mi odpuści, przekręcam się na drugi bok i staram zasnąć z powrotem. Nie jest mi jednak to dane, ponieważ po chwili do moich uszu dociera jak coś z hukiem upada na podłogę. Podnoszę ociężale głowę i spoglądam w tamtym kierunku. Mija trochę czasu, zanim wzrok przyzwyczaja się do ostrego światła poranka. Ale kiedy już to następuje, lekko się dziwię. Obok komody stoją oficerki. I to nie byle jakie. Najlepsze jakie Amy posiada.
      Mimo swojej niechęci odrzucam kołdrę na bok i powoli wstaję. Podchodzę do nich ostrożnie, zachowując się tak, jakby zostawił je duch. Po chwili chwytam je pewnie dłonie i ruszam w kierunku salonu.
       - Wytłumacz mi, co to jest?
      Mówię, gdy tylko zauważam kobietę w pomieszczeniu. Odwraca się w moją stronę i spogląda na rzecz trzymaną w moich rękach, po czym uśmiecha się szeroko.
       - No przecież widzisz. W pokoju na komodzie masz jeszcze bryczesy. Za godzinę jedziemy w teren. Szykuj się.
      Odpowiedziała i odwróciła się z powrotem w stronę okna, w którego widok za nim wciąż się wpatrywała. Cicho westchnęłam i udałam się z powrotem do pokoju. O jakim ona terenie mówiła? Dzisiaj, kiedy ledwo żyję? Jednak, pojawiło się w moim umyśle delikatne zadowolenie. Czemu nie? Ja nie dam rady?
      Weszłam do pokoju, po raz kolejny zaciągając się powietrzem wewnątrz. Rzeczywiście leżały tam, gdzie mówiła Amy. Równo poskładane w kostkę, granatowe w kratkę. Z delikatnym uśmiechem na ustach chwyciłam je i weszłam do łazienki.


      Wkładam nogę w strzemię i odbijam się od ziemi, po chwili siedząc już w siodle. Czuję się w końcu jak w domu. Tam gdzie zawsze powinnam być. Gładzę gniadą klacz po szyi, delektując się miękkością jej sierści. Jednocześnie wdycham w nozdrza charakterystyczny dla tych zwierząt zapach. Czuję pod sobą jak przebiera nerwowo nogami, a głowę co jakiś czas wyrzuca do góry. To na pewno bedzie ciekawa jazda.
       -Jesteś pewna, że nie chcesz kasku?
      Zaprzeczam kręcąc głową. Powinnam sobie bez problemu poradzić. A nawet jeśli coś mi się stanie, to co z tego. Najwyżej zginę, a na życiu jakoś specjalnie mi nie zależy.
      Ruszamy w końcu z przed stajni powolnym stępem i zakręcamy w leśną drogę. Po chwili okrywa nas cień drzew. Nagle do płuc wdziera mi się wilgotne powietrze, które od razu odświeża mój umysł. Rozglądam się dookoła. Korony górują wysoko nad nami, skutecznie zasłaniając słońce. Do tego gęsty podszyt nie pozwala większości światłu przebić się przez jego powierzchnię. W drzewostanie panuje półmrok. Gdzieś wysoko nad nami roznosi się głośny śpiew ptaków pomieszany z szumem liści. Droga, którą podążamy, ciągnie się aż do końca zasięgu naszego wzroku.
      Spoglądam na Amy. W siodle siedzi bardzo odprężona. Jest delikatnie odchylona do tyłu, a ruch jej ciała wskazuje na to, że rozluźniła większość mięśni, które w tej chwili podatne są na ruch konia. Jedną ręką trzyma wodze, które długie wiszą przy szyi. Koń również wyglądał na zrelaksowanego. Wyciągnął głowę do przodu, a uszy zawiesił po bokach. Nie przeszkadzał mu nawet biegający u boku źrebak, który co jakiś czas skubał matkę w łopatkę.
      Ja w porównaniu do nich wyglądam jak siedem nieszczęść. Wodze trzymam krótko, a klacz cały czas próbuje wyrwać mi je z ręki. Cała spięta siedzę i odchylam się do tyłu, aby możliwie jak najmocniej obciążyć jej zad. Mimo to czuję jak ciągle stara się ruszyć szybciej do przodu. Z irytacją patrzę na moje palce, które zrobiły się już białe od ciągłego zaciskania.
       - Zagalopujemy. Potem powinna się już uspokoić.
      Gdy słyszę słowa Amy, tylko kiwam głową. Przykładam mocniej łydki, po czym klacz rusza z impetem do przodu. Przy pierwszych trzech krokach wyrzuca zdanie nogi w powietrze, ale już po chwili uspokaja się, jednak dalej utrzymuję wysokie tempo. Staram się odnaleźć stopami strzemiona, które wypadły mi podczas brykania. Pogłębiam więc dosiad i wykonuję krótkie przytrzymania, dzięki którym zwierzę zwalnia. Wtedy mam możliwość poprawić się, co prawie natychmiast mi się udaje.
       - Daj jej więcej luzu.
      Ledwie słyszę głos ciotki, ale zalecam się do jej rady. Przechodzę w półsiad i oddaję część wodzy, co skutkuje wydłóżeniem kroku i zwiększeniem tempa. W tym momencie się rozluźniam. Słyszę już tylko miarowe odbicia kopyt od ziem i pęd powietrza. Wiatr rozwiewa moje włosy i wyciska z oczu łzy.
      W końcu czuję się szczęśliwa. Jestem tylko ja, mój koń i las otaczający nas dookoła. Usta rozszerzają się w uśmiechu. Adrenalina oraz wysiłek przyspieszają bicie serca. Zapominam o wszystkim. Liczy się tu i teraz. Najważniejsze jest szczęście, które wypełnia mnie całą. Teraz czuję, że mam po co żyć.



      Ściągam wodze i obciążam zad, zmuszając klacz do zwolnienia, a następnie zatrzymania. Z zaciekawieniem wpatruję się w obiekt, który nagle pojawia się między drzewami. Stary budynek sięga najniższym gałęziom koron drzew wokół. zaostrzony dach pokryty jest czarną dachówką, która pochłania całkowicie światło słoneczne, sprawiając, że przybiera matowy kolor. Szary kolor kamienia, z którego został zbudowany, dodaje mu obszerności. Wejście, do których prowadzą szerokie schody, zdobione są licznymi płaskorzeźbami. Nad nimi góruje wzniosła wieża dzwonnicza. 
   Przez chwilę przypatruję się temu obiektowi, dopóki nie zauważam Amy. Podjeżdża powoli w moją stronę i patrzy na mnie. Ja jednak dalej nie odwracam wzroku, będąc bardzo zaintresowana budynkiem.
       - Co to jest?
     Pytam po chwili spoglądając na babcię. Ona również wpatruje się w budowlę. W jej oczach widać smutek. Niestety nie mam pojęcia, czym jest spowodowany. Staram się wyczytać coś jeszcze. Cokolwiek. Jednak nic więcej mi nie mówią.
       - To nasz stary kościół. Niestety już od lat nie używany. 
   Opuściła wzrok i nerwowo zaczęła przeczesywać grzywnę klaczy. Coś ją dręczyło. Widać to na pierwszy rzut oka. Chcę dowiedzieć się czegoś więcej i bez skrupułów zadaję jej kolejne pytania.
       - Dlaczego? Coś się stało?
      Podnosi na mnie wzrok i zawiesza go na mnie. Po chwili wzdycha.
       - Jesteś tak bardzo podobna do Anabelle. 
     Wzdycha jednocześnie nawracając konia. Rusza powoli w stronę domu. Gdy zdezorientowanie mija, podążam za nią.
       - Dwadzieścia lat temu zdarzyło się tu coś okropnego. Jak co niedzielę ludzie wyruszali w stronę kościoła na niedzielną mszę. W tym moja matka, do której jesteś tak bardzo podobna. Dzień był spokojny. Nic nie zapowiadało tego, co miało się wydarzyć. Niby wszyscy zachowywali się normalnie. Anabelle również. Jak co dzień ugotowała obiad, wypiła herbatę, odwiedziła sąsiadkę. Po prostu nic na to nie wskazywało. Pod wieczór, kiedy żadne z osób uczestniczących we mszy nie wróciło, postanowiono to sprawdzić. Znaleźli wszystkich. Każdy wisiał na sznurach powieszonych przy ołtarzu. Tak przynajmniej mówią plotki. Nie pozwolono nikomu tego widzieć. 
     Jej słowa dotarły do mnie dopiero po chwili. Nie mogłam w to uwierzyć. Nigdy nie słyszałam tej historii. Ale jest dla mnie ogromnym szokiem, który sprawił, że całkowicie zaniemówiłam. Jedyne co byłam w stanie zrobić, to wpatrywać się w nią z największym współczuciem, na jaki było mnie stać. 
     - No już, nie patrz się tak na mnie. To było dawno i nie mam już czego rozpaczać.
     Mimo jej wesołego tonu wiem, że nie wszystko jest w porządku. Nie chcę jednak mieszać się do tego, rozgrzebywać starych ran. Ona sama mi na to nie pozwala, ruszając galopem i zostawiając mnie w tyle.

~~~~●~~~~

Przepraszam was za to u góry. Bardzo ciężko pisało mi się ten rozdział. I bardzo przepraszam za jego długość. Ale mówiąc wprost, nie wyrobiłam się. Jest ciężko, w szczególności jak mieszka się w internacie i ma się tylko tak naprawdę jeden dzień wolny w tygodniu.
Następny postaram się, żeby był dłuższy i w terminie. Myślę, że dam radę. Na razie w szkole jest luz, ale już na 18 mamy zapowiedziany sprawdzian.
Nawet nie pytam się, jak podoba się rozdział, po prostu poproszę o krytykę.
A u was jak w szkole? Mam nadzieję, że dobrze. Przypominam o odpowiadaniu w ankiecie po lewej. 
Pozdrawiam :)

Ps. Rozdział nie sprawdzony.
Ps.2. Przepraszam, że tak bardzo "koński". Jeśli czegoś nie wiecie, pytajcie.