niedziela, 6 września 2015

Rozdział 4

       - Wstawaj! Dzisiaj pracowity dzień.
      Słyszę przez drzwi przytłumiony, ale jednak wciąż donośny głos Amy. Nie mam najmniejszej ochoty wstawać tak wcześnie. Wczorajszy dzień zbyt bardzo mnie wymęczył, żeby wstawać o tej godzinie. Mając nadzieję, że mi odpuści, przekręcam się na drugi bok i staram zasnąć z powrotem. Nie jest mi jednak to dane, ponieważ po chwili do moich uszu dociera jak coś z hukiem upada na podłogę. Podnoszę ociężale głowę i spoglądam w tamtym kierunku. Mija trochę czasu, zanim wzrok przyzwyczaja się do ostrego światła poranka. Ale kiedy już to następuje, lekko się dziwię. Obok komody stoją oficerki. I to nie byle jakie. Najlepsze jakie Amy posiada.
      Mimo swojej niechęci odrzucam kołdrę na bok i powoli wstaję. Podchodzę do nich ostrożnie, zachowując się tak, jakby zostawił je duch. Po chwili chwytam je pewnie dłonie i ruszam w kierunku salonu.
       - Wytłumacz mi, co to jest?
      Mówię, gdy tylko zauważam kobietę w pomieszczeniu. Odwraca się w moją stronę i spogląda na rzecz trzymaną w moich rękach, po czym uśmiecha się szeroko.
       - No przecież widzisz. W pokoju na komodzie masz jeszcze bryczesy. Za godzinę jedziemy w teren. Szykuj się.
      Odpowiedziała i odwróciła się z powrotem w stronę okna, w którego widok za nim wciąż się wpatrywała. Cicho westchnęłam i udałam się z powrotem do pokoju. O jakim ona terenie mówiła? Dzisiaj, kiedy ledwo żyję? Jednak, pojawiło się w moim umyśle delikatne zadowolenie. Czemu nie? Ja nie dam rady?
      Weszłam do pokoju, po raz kolejny zaciągając się powietrzem wewnątrz. Rzeczywiście leżały tam, gdzie mówiła Amy. Równo poskładane w kostkę, granatowe w kratkę. Z delikatnym uśmiechem na ustach chwyciłam je i weszłam do łazienki.


      Wkładam nogę w strzemię i odbijam się od ziemi, po chwili siedząc już w siodle. Czuję się w końcu jak w domu. Tam gdzie zawsze powinnam być. Gładzę gniadą klacz po szyi, delektując się miękkością jej sierści. Jednocześnie wdycham w nozdrza charakterystyczny dla tych zwierząt zapach. Czuję pod sobą jak przebiera nerwowo nogami, a głowę co jakiś czas wyrzuca do góry. To na pewno bedzie ciekawa jazda.
       -Jesteś pewna, że nie chcesz kasku?
      Zaprzeczam kręcąc głową. Powinnam sobie bez problemu poradzić. A nawet jeśli coś mi się stanie, to co z tego. Najwyżej zginę, a na życiu jakoś specjalnie mi nie zależy.
      Ruszamy w końcu z przed stajni powolnym stępem i zakręcamy w leśną drogę. Po chwili okrywa nas cień drzew. Nagle do płuc wdziera mi się wilgotne powietrze, które od razu odświeża mój umysł. Rozglądam się dookoła. Korony górują wysoko nad nami, skutecznie zasłaniając słońce. Do tego gęsty podszyt nie pozwala większości światłu przebić się przez jego powierzchnię. W drzewostanie panuje półmrok. Gdzieś wysoko nad nami roznosi się głośny śpiew ptaków pomieszany z szumem liści. Droga, którą podążamy, ciągnie się aż do końca zasięgu naszego wzroku.
      Spoglądam na Amy. W siodle siedzi bardzo odprężona. Jest delikatnie odchylona do tyłu, a ruch jej ciała wskazuje na to, że rozluźniła większość mięśni, które w tej chwili podatne są na ruch konia. Jedną ręką trzyma wodze, które długie wiszą przy szyi. Koń również wyglądał na zrelaksowanego. Wyciągnął głowę do przodu, a uszy zawiesił po bokach. Nie przeszkadzał mu nawet biegający u boku źrebak, który co jakiś czas skubał matkę w łopatkę.
      Ja w porównaniu do nich wyglądam jak siedem nieszczęść. Wodze trzymam krótko, a klacz cały czas próbuje wyrwać mi je z ręki. Cała spięta siedzę i odchylam się do tyłu, aby możliwie jak najmocniej obciążyć jej zad. Mimo to czuję jak ciągle stara się ruszyć szybciej do przodu. Z irytacją patrzę na moje palce, które zrobiły się już białe od ciągłego zaciskania.
       - Zagalopujemy. Potem powinna się już uspokoić.
      Gdy słyszę słowa Amy, tylko kiwam głową. Przykładam mocniej łydki, po czym klacz rusza z impetem do przodu. Przy pierwszych trzech krokach wyrzuca zdanie nogi w powietrze, ale już po chwili uspokaja się, jednak dalej utrzymuję wysokie tempo. Staram się odnaleźć stopami strzemiona, które wypadły mi podczas brykania. Pogłębiam więc dosiad i wykonuję krótkie przytrzymania, dzięki którym zwierzę zwalnia. Wtedy mam możliwość poprawić się, co prawie natychmiast mi się udaje.
       - Daj jej więcej luzu.
      Ledwie słyszę głos ciotki, ale zalecam się do jej rady. Przechodzę w półsiad i oddaję część wodzy, co skutkuje wydłóżeniem kroku i zwiększeniem tempa. W tym momencie się rozluźniam. Słyszę już tylko miarowe odbicia kopyt od ziem i pęd powietrza. Wiatr rozwiewa moje włosy i wyciska z oczu łzy.
      W końcu czuję się szczęśliwa. Jestem tylko ja, mój koń i las otaczający nas dookoła. Usta rozszerzają się w uśmiechu. Adrenalina oraz wysiłek przyspieszają bicie serca. Zapominam o wszystkim. Liczy się tu i teraz. Najważniejsze jest szczęście, które wypełnia mnie całą. Teraz czuję, że mam po co żyć.



      Ściągam wodze i obciążam zad, zmuszając klacz do zwolnienia, a następnie zatrzymania. Z zaciekawieniem wpatruję się w obiekt, który nagle pojawia się między drzewami. Stary budynek sięga najniższym gałęziom koron drzew wokół. zaostrzony dach pokryty jest czarną dachówką, która pochłania całkowicie światło słoneczne, sprawiając, że przybiera matowy kolor. Szary kolor kamienia, z którego został zbudowany, dodaje mu obszerności. Wejście, do których prowadzą szerokie schody, zdobione są licznymi płaskorzeźbami. Nad nimi góruje wzniosła wieża dzwonnicza. 
   Przez chwilę przypatruję się temu obiektowi, dopóki nie zauważam Amy. Podjeżdża powoli w moją stronę i patrzy na mnie. Ja jednak dalej nie odwracam wzroku, będąc bardzo zaintresowana budynkiem.
       - Co to jest?
     Pytam po chwili spoglądając na babcię. Ona również wpatruje się w budowlę. W jej oczach widać smutek. Niestety nie mam pojęcia, czym jest spowodowany. Staram się wyczytać coś jeszcze. Cokolwiek. Jednak nic więcej mi nie mówią.
       - To nasz stary kościół. Niestety już od lat nie używany. 
   Opuściła wzrok i nerwowo zaczęła przeczesywać grzywnę klaczy. Coś ją dręczyło. Widać to na pierwszy rzut oka. Chcę dowiedzieć się czegoś więcej i bez skrupułów zadaję jej kolejne pytania.
       - Dlaczego? Coś się stało?
      Podnosi na mnie wzrok i zawiesza go na mnie. Po chwili wzdycha.
       - Jesteś tak bardzo podobna do Anabelle. 
     Wzdycha jednocześnie nawracając konia. Rusza powoli w stronę domu. Gdy zdezorientowanie mija, podążam za nią.
       - Dwadzieścia lat temu zdarzyło się tu coś okropnego. Jak co niedzielę ludzie wyruszali w stronę kościoła na niedzielną mszę. W tym moja matka, do której jesteś tak bardzo podobna. Dzień był spokojny. Nic nie zapowiadało tego, co miało się wydarzyć. Niby wszyscy zachowywali się normalnie. Anabelle również. Jak co dzień ugotowała obiad, wypiła herbatę, odwiedziła sąsiadkę. Po prostu nic na to nie wskazywało. Pod wieczór, kiedy żadne z osób uczestniczących we mszy nie wróciło, postanowiono to sprawdzić. Znaleźli wszystkich. Każdy wisiał na sznurach powieszonych przy ołtarzu. Tak przynajmniej mówią plotki. Nie pozwolono nikomu tego widzieć. 
     Jej słowa dotarły do mnie dopiero po chwili. Nie mogłam w to uwierzyć. Nigdy nie słyszałam tej historii. Ale jest dla mnie ogromnym szokiem, który sprawił, że całkowicie zaniemówiłam. Jedyne co byłam w stanie zrobić, to wpatrywać się w nią z największym współczuciem, na jaki było mnie stać. 
     - No już, nie patrz się tak na mnie. To było dawno i nie mam już czego rozpaczać.
     Mimo jej wesołego tonu wiem, że nie wszystko jest w porządku. Nie chcę jednak mieszać się do tego, rozgrzebywać starych ran. Ona sama mi na to nie pozwala, ruszając galopem i zostawiając mnie w tyle.

~~~~●~~~~

Przepraszam was za to u góry. Bardzo ciężko pisało mi się ten rozdział. I bardzo przepraszam za jego długość. Ale mówiąc wprost, nie wyrobiłam się. Jest ciężko, w szczególności jak mieszka się w internacie i ma się tylko tak naprawdę jeden dzień wolny w tygodniu.
Następny postaram się, żeby był dłuższy i w terminie. Myślę, że dam radę. Na razie w szkole jest luz, ale już na 18 mamy zapowiedziany sprawdzian.
Nawet nie pytam się, jak podoba się rozdział, po prostu poproszę o krytykę.
A u was jak w szkole? Mam nadzieję, że dobrze. Przypominam o odpowiadaniu w ankiecie po lewej. 
Pozdrawiam :)

Ps. Rozdział nie sprawdzony.
Ps.2. Przepraszam, że tak bardzo "koński". Jeśli czegoś nie wiecie, pytajcie.

piątek, 28 sierpnia 2015

Rozdział 3

      Otwieram lekko skrzypiące, dębowe drzwi. Na podłodze tworzy się jasna smuga światła, w której energicznie tańczą drobinki kurzu. Głęboko wdycham suche powietrze do płuc, przez co w mojej głowie natychmiast pojawiają się wspomnienia. Mała dziewczynka biegająca w błękitnej sukience po całym domu, która co chwilę szarpie babcię za bluzkę, prosząc ją o różne rzeczy. Pierwszy raz od wielu dni na usta wkrada mi się drobny uśmiech. Jest to zabawne uczucie. Mięśnie odzwyczaiły się od niego, więc myślę, że powstaje z tego tylko zwykły grymas
      Bardzo za tym tęskniłam. Za tym miejscem, z którym wiązały się najlepsze czasy mojego życia. Szłam wzdłuż korytarza i dotykałam delikatnie palcami każdy pojedynczy mebel. Czułam na opuszkach ledwie zauważalne mrowienie. Tak jakby jakaś niewidzialna energia spływała do nich z martwych przedmiotów.
      Odłożyłam torbę tuż przy drzwiach prowadzących do jadalni, po czym uchyliłam je lekko. Ujrzałam ją siedzącą przy stole. Nadal młodą, nadal piękną. Z gracją przewraca kolejne strony magazynu, dzierżąc w drugiej ręce kieliszek wina. Unosi powoli głowę i dopiero teraz mnie dostrzega. W jej oczach pojawia się błysk, a na ustach uśmiech. Podnosi się z miejsca i podbiega do mnie zamykając szczelnie w ramionach. Próbuję to odwzajemnić, jednak jest mi ciężko. Nie mogę nawet złapać oddechu. Po chwili odsuwa się ode mnie na długość ramienia i przygląda, badając każdy szczegół.
       - Dziecko. Jak ja Cię dawno nie widziałam.
      Słyszę entuzjazm w jej głosie. To prawda. Nie widziałyśmy się już dawno. Ale to już nie ważne. Jestem. Stoję na przeciwko niej, mogę z nią normalnie porozmawiać. Tym razem to ja rzucam się w jej ramiona i szczelnie oplatam. Nie mam ochoty jej puszczać i trwam tak już dosyć długo. W końcu słyszę jej śmiech i czuję jak na siłę mnie odsuwa.
       - Opowiadaj co tam w domu się dzieje. I powiedz co chcesz do picia.
      Grzecznie proszę o sok jabłkowy, którego zawsze było pod dostatkiem i zaczynam opowiadać. O szczęśliwych rodzicach, którzy wiodą sobie spokojne życie. O moich próbach dostania się na studia, o mojej pracy dorywczej. Krótko mówiąc o codzienności. Jednak sprawnie omijam jeden, najbardziej dręczący, najbardziej bolesny temat, przez co już po chwili napotykam przenikliwy wzrok Amy. Mruży oczy, przeszywa mnie nimi na wskroś. Zaciska usta w wąską linię i po chwili odzywa się z pretensjami w głosie.
       - Oj przestań. Nie musisz ściemniać. Przecież wiem o wszystkim.
      Opuszczam powoli głowę w dół i wpatruję się w napój znajdujący się w kubku. Czuję łzy wzbierające się w kącikach oczu, ale usilnie powstrzymuję je przed popłynięciem. Dlaczego tak łatwo doprowadzić mnie do płaczu? Aż tak ze mną źle?
       - Chodź, wyjdziemy na ganek.
      Podnoszę się z siedzenia i chwytam naczynie w dłoń. Idę za nią wpatrując się w jej plecy. Zdecydowanie nie wygląda na swój wiek. Wiele kobiet mogłoby jej pozazdrościć figury czy stanu utrzymania włosów. Do tego potrafi się ubrać, ma swój styl. Wszystko robi z gracją, którą nie pogardziłaby niejedna dama. Podziwiam ją. Jak na swój wiek jest pełna życia, potrafi jeszcze z niego korzystać. Za czasów dzieciństwa była moim wzorem do naśladowania. Teraz też nim jest. Ile bym dała, żeby być tak jak ona. Ale mogę sobie jedynie pomarzyć.
      Wychodzimy na chłodne, wieczorne powietrze. Dobrze, że jeszcze mam na sobie kurtkę. Znając moją odporność, zaraz bym się przeziębiła. Siadamy prawie w tym samym momencie na krzesłach stojących obok ogrodowego stołu. Wokół roztacza się widok na łąki, na których licznie pasą się konie. Zaraz za nim, na wzgórzu rosną hektary lasów, aż po sam horyzont. Zachodzące słońce rzuca poświatę na wierzchołki drzew, zabarwiając je na lekko różowy kolor. Cóż za piękny widok. Tak dawno go nie widziałam. Teraz mam okazję napatrzeć się do woli. Upijam kolejny łyk ulubionego napoju i wzdycham cicho.
       - Długo cię u nas nie było. Wiele się przez ten czas działo. - Posyła w moją stronę delikatny uśmiech. - Wiesz, że od kilku dni mamy nowego źrebaka w stajni? Jest uroczy. Jutro koniecznie musisz go zobaczysz.
      Moja babcia od lat prowadzi własny pensjonat dla koni. Jednak oprócz wierzchowców klientów, ma również kilka swoich. Gdy byłam mniejsza, stały się one moją pasją. Z wiekiem jednak przestałam o nich tak myśleć, gdy nadszedł czas na poważne myślenie o przyszłości. Mimo to nigdy nie odmawiałam sobie spędzania z nimi czasu, gdy tutaj przyjeżdżałam. Teraz też nie mam zamiaru odpuścić
       - Oprócz tego muszę ci się pochwalić, że kogoś znalazłam.
      Teraz jej uśmiech był jeszcze szerszy. Na tą wiadomość zareagowałam podobnie jak ona. Ciężko było uwierzyć, że w końcu ktoś jej się spodobał. Zawsze była wybredna, ale miała w czym przebierać. Uganiało się za nią mnóstwo mężczyzn. Ona jednak nigdy nie doceniała ich starań. Jeden był za gruby, drugi za niski, trzeci zbyt dużo palił albo pił, a jeszcze inny miał niedopasowany charakter do jej stylu życia. Więc, teraz aż dziwnie było usłyszeć o czymś takim.
      Spoglądam znów przed siebie. Ciężko oderwać wzrok od tego wszystkiego. Ale przez to słyszę obok pełne złości prychnięcie. Jakbym zrobiła naprawdę coś okropnego. Jednak po chwili dochodzi do mnie jej spokojny ton głosu.
       - Pamiętasz starego Pana Joakim'a? - Patrzę na nią z uwagą.
       - No tak. Trudno o nim zapomnieć. Miał ze sto lat, prawda?
      Mówię z nieskrywaną ciekawością. Po co tak nagle zaczyna o nim mówić? Patrzę na nią wyczekująco. I nie muszę długo czekać na odpowiedź.
       - Tak. Zmarł jak skończył sto pięć lat. - Zamyśliła się na chwilę. - Jak byłam mała, nie zachowywał się jak na starość. Zrzędził i ze wszystkimi się kłócił. Pewnego dnia ochrzanił mnie za to, że weszłam na jego pole. Ale wtedy byłam zła. Gdy tylko wszedł do rzeki, aby trochę się ochłodzić, ja wtedy zostawiłam mu małą niespodziankę w kaloszach.
      Zawiesza na mnie swój zadowolony wzrok. Nie mam pojęcia o co jej chodzi, więc unoszę brwi i dopytuję się o resztę. Ochoczo mi odpowiada.
       - No jak to nie wiesz o co mi chodzi. Po prostu narobiłam mu do buta.
      Mój śmiech poniósł się echem po całej łące. Już dawno nie wydałam z siebie tego dźwięku. Brzmi dziwnie po takim czasie. Ale jestem z siebie odrobinę zadowolona. Zrobiłam właśnie jeden mały kroczek w stronę nowej siebie.


      Jest już późna godzina. Swoje kroki kieruję w stronę pokoju. Mojego pokoju. Otwieram drzwi, przez co tworzy się delikatny przeciąg, który wzbija w powietrze małe obłoki kurzu. Wszytko jest na swoim miejscu. Stare zdjęcia, meble, figurki... Nawet kolor ścian pozostał ten sam. Ostrożnie wchodzę do środka i odstawiam torbę w kąt. Badam wszystko po kolei wzrokiem, zawieszając go na chwilę przy każdej rzeczy. Zaczynam brać je ostrożnie w dłonie i przyglądać im się z bliska.
      Minęło trzy lata odkąd tu byłam ostatni raz. Jak mogłam do tego dopuścić? No przecież w końcu miałam Jim'a. Już nic więcej do szczęścia nie potrzebowałam. Z dnia na dzień, patrząc na niego, zapomniałam po prostu o tym miejscu.Nie liczyło się to, gdzie byłam, co robiłam i kiedy. Najważniejsze, że byłam u jego boku. W życiu nic więcej już się dla mnie nie liczyło. Tylko i wyłącznie on. Każdego dnia zakochiwałam się w nim coraz bardziej. Bez pamięci. A gdy myślałam, że lepiej już być nie może, że nikt mi tego szczęścia nie odbierze, on po prostu odszedł, zostawiając mnie jako wrak człowieka.
      Nagle moją uwagę przykuwa jedna szczególna rzecz. Zdjęcie, które zawsze było i będzie dla mnie ważne. Jestem na nim razem z Jim'em. Uśmiechnięci, przytuleni, zapatrzeni w siebie jak w obrazki. Obejmuje mnie lewym ramieniem, a prawą dłonią gładzi moją szyję. Patrzy mi prosto w oczy. Tak jakby zaraz miał wykrzyczeć mi w twarz, jak bardzo mnie kocha. Ja nie jestem mu dłużna. Obdarzam go dokładnie takim samym spojrzeniem. Widać w nim, jak mi zależy, jaki jest dla mnie ważny. Uczucie emanuje z naszych ciał, wypełnia otoczenie, którym jest sad należący do mojej babci.
      Je również biorę w dłonie. Jednak zostaje w nich na dłużej. Siadam na brzegu łóżka i spoglądam na nie niczym zaczarowana. Zaczynam delikatnie gładzić palcem sylwetkę mężczyzny na fotografii. Już po chwili na tafli szkła ramki pojawiają się krople łez.

~~~~

30 czerwca, 3 lata temu

       - Jim, no proszę. Daj się namówić. 
      Spojrzałam na niego maślanymi oczami udając smutek. Leżeliśmy wtuleni w siebie na jednoosobowym łóżku w mojej sypialni. Czułam jak delikatnie muska ustami moje odsłonięte ramię, kierując się powoli w górę. Jego kilkudniowy zarost drażnił moją wrażliwą skórę, doprowadzając mnie przy tym do dreszczy. Jaka to była cudowna chwila. Miałam go przy sobie. Nic już więcej nie było mi potrzebne. Jedynie to, żeby trwało to wiecznie.
       - Ale po co?
      Jego ciepły oddech owiał moją szyję przyprawiając wręcz o gęsią skórkę, na której znów poczułam miękkie usta. Ciężko było mi się skupić. Zamknęłam oczy i przez chwilę oddałam się pieszczocie. Drżałam już na całym ciele pod wpływem jego dotyku. Uwielbiałam to. Stało się to już moim narkotykiem. Chciałam wciąż więcej, jednak starałam się zachowywać powściągliwość.
       - Chciałam Cię po prostu zabrać w świetne miejsce. 
       - Ale ja nie za bardzo chcę tam jechać.
      Powiedział cicho i wpił się w moje usta. Byłam zła, jednak w tej chwili nie mogłam jakkolwiek tego wyrazić. Całkowicie mu uległam, oddałam się. Ręce zaplotłam na jego karku, aby zbyt szybko nie mógł się odsunąć. Jednak był sprytniejszy. Zaczął powoli schodzić w dół wyswobadzając się i nie przerywając pocałunków.
       - Proszę, Tylko kilka dni.
      Kontynuował swoją wędrówkę. Jedną rękę włożył pod moje plecy, przez co wygięłam się w lekki łuk, a drugą kreślił drogę, jakby pokazując ją swoim ustom. Syknęłam cicho, gdy przygryzł skórę na moim obojczyku, po czym podniósł wzrok i uśmiechnął się. Odwzajemniłam to i na powrót zamknęłam oczy oddając się rozkoszy. Był coraz niżej, gdy usłyszałam słowa, na których bardzo mi zależało.
       - Dobrze, Tylko kilka dni.

~~~~●~~~~

Znowu piątek. Witam wszystkich nowym trzecim rozdziałem. Dziękuję za wszystkie komentarze. Nawet nie wiecie jak się cieszę, gdy pojawia się mały, pomarańczowy napisik koło informacji o obserwatorach ( tylko przy ustawionej moderacji komentarzy ). Uwielbiam was za to ♥
Ten rozdział pisało mi się bardzo lekko. Muzyka to jednak robi swoje. I to taka nie na słuchawkach a w głośnikach. No i oczywiście noc też wpływa odpowiednio.
Ja jednak liczę dalej na konstruktywną krytykę :D

Postanowiłam dodać trochę humoru do rozdziału, żeby nie bylo cały czas takiego mrocznego klimatu. Nie wiem czy was to śmieszy, ale jak mi mama to opowiadała, to śmiałam się z dziesięć minut ( tak, więc oparte jest to na faktach ). 

Przepraszam, że długość jest jaka jest. Ale rozdział napisany był już przed publikacją drugiego.

Wszystkie zaległości będę nadrabiać u was oś jutra jak bedę w domu. A dzisiaj jeszcze korzystam z życia, póki mogę :)

No i jak wam minęły wakacje? Bo mi znakomicie.
Cieszycie się, że już do szkoły? Ja trochę tak, tęsknię za wszystkimi. W tym roku egzaminy. Trzymajcie kciuki.

Przypominam o ankiecie.

Pozdrawiam :)

piątek, 21 sierpnia 2015

Rozdział 2

21 kwietnia, 6 lat temu

      To jest dopiero piąte spotkanie. Piąty raz siedzę z nim w tej kawiarni i rozmawiam o wszystkim, co przychodzi na myśl. Piąty raz widzę jego twarz, która za każdym możliwym razem posyła w moją stronę uśmiech. To jest wręcz niemożliwe. Czuję się jakbym znała go o wiele dłużej. Z pewnością mogę powiedzieć, że od zawsze, a nie od nieco ponad półtora tygodnia. Zastanawiam się, co on robił przez całe moje życie. Dlaczego nie zjawił się w nim wcześniej. Jest moją bratnią duszą. Wiedziałam o tym już po dziesięciu minutach naszej pierwszej rozmowy.
      Wszystko zaczęło się deszczowego dnia, kiedy to miałam spotkać się z Agnes w niedużej kawiarence, znajdującej się kilka ulic od mojego domu. Szłam szybkim tempem, woda skapywała z brzegów mojej parasolki i rozchlapywała się pod wpływem moich kroków. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w przytulnym i suchym miejscu. Gdy byłam już blisko, dostałam wiadomość informacyjną, że dziewczyna jednak nie przyjdzie. Ze złością popchnęłam ciężkie drzwi i weszłam do środka. Nie zamierzałam w taką pogodę wracać. Wolałam ją przeczekać. Od razu udałam się w stronę baru w celu zamówienia gorącej kawy, po drodze poprawiając ciemno brązowe włosy. Gdy pozostało mi tylko czekać, rozglądnęłam się za wolnym miejscem. Wszystko było zajęte. Ludzie siedzieli i czekali, aż ulewa przejdzie, albo chociaż trochę osłabnie. Z nadzieją wpatrywałam się we wszystkich licząc a to, że któryś z nich w końcu sobie pójdzie. I tu mnie nie zawiedli. Po chwili jakaś dziewczyna zaczęła zbierać się do wyjscia. Siedziała obok mężczyzny, który całkowicie pochłonięty był książką. Bez zastanowienia ruszyłam w tamtą stronę, chcąc jak najszybciej zająć to miejsce. Zanim jednak usiadłam, postanowiłam lekko zwrócić jego uwagę. 
       - Mogę?
      Ociężale podniósł wzrok z za kartek i spojrzał na mnie przenikliwymi, niebieskimi oczami. Jednak po chwili jego powagi i mojej niepewności uśmiechnął się.
       - Oczywiście. Przecież Pani nie zabronię.
      I powrócił znów do lektury. Przez kilka sekund spoglądałam na niego z ciekawością, lecz opanowałam się lekko i zajęłam sobą. Ściągnęłam płaszcz i torebkę, które powiesiłam na oparciu, a potem chwilę przeglądałam internet. Szybko jednak mi się to znudziło. Postanowiłam więc nawiązać jakąś rozmowę z nieznajomym. Zastanawiałam się chwilę o co by zapytać, a potem spojrzałam w jego ręce.
       - Przepraszam. Czy mogłabym się dowiedzieć co to za książka?
      Przez chwilę mnie ignorował, jego wzrok dalej przesuwał się po papierze. Myślałam, że mnie nie usłyszał. W chwili gdy miałam ponownie otwierać usta w celu powtórzenia wypowiedzi, on mi przerwał.
       - Niech mi pani wybaczy. Musiałem dokończyć ostatni akapit.
      Uśmiechnęłam się. Sama zawsze tak robiłam gdy ktoś przerywał mi czytanie. Wszystko musiało być ukończone, inaczej się po prostu gubiłam.
       - To "Zaraza" Grahama Mastertona.
      Włożył zakładkę w odpowiednie miejsce i przesunął delikatnie niezbyt dużą książkę w moją stronę. Chwyciłam ją w dłonie i zaczęłam czytać krótki opis na odwrocie.
       - Raczej nie znasz go. Mało osób ma pojęcie, że jest w ogóle ktoś taki. Pisze świetne horrory. W swoim życiu wydał ich mnóstwo. Pochodzi z...
       - Bardzo dobrze wiem skąd jest. To mój ulubiony pisarz.
      Spojrzał na mnie z niemałym zdziwieniem, co podsumowałam jedynie szerokim uśmiechem. Odłożyłam książkę na stolik i przysunęłam w stronę właściciela.
       - Nigdy nie miałam okazji przeczytać tej książki. Nigdzie nie mogłam jej dostać. A tak bardzo chciałabym ją przeczytać.
      Tym razem to on posłał w moją stronę uśmiech.
       - Czytam ją już chyba czwarty raz. Mogę ją Pani pożyczyć nawet teraz. Pod warunkiem, że jeszcze kiedyś się zobaczymy.
      Z ekscytacją pochyliłam się do przodu i oparłam dłonie na brzegu stołu. Na pewno musiał to być zabawny widok. Dziewczyna, która dostała nagłego napadu szczęścia z powodu książki.
       - Naprawdę zrobiłby Pan to dla mnie?
       - Tylko nie "Pan". Jim jestem.
      Podał mi dłoń. Uczyniłam to samo i również się przedstawiłam.
       - Monica.
      Od tamtego momentu przesiedzieliśmy ze sobą jeszcze kilka godzin rozmawiając o różnych tematach. Na koniec oczywiście nie obyło się bez wymiany numerami telefonów komórkowych i szczerego pożegnania. 
      A dzisiaj widzimy się po raz kolejny. Czuję się przy nim bardzo swobodnie. Tym razem siedzimy w ciszy, otacza nas jedynie hałas wytwarzany przez ludzi dookoła. Wpatrujemy się w siebie nawzajem jakbyśmy chcieli nauczyć się każdego szczegółu. Nie mam pojęcia ile to trwa. Czy kilka minut, czy godzinę. Nie interesuje mnie to. Liczy się tylko to, że mam go przy sobie. Że mogę napawać się jego widokiem. Być z nim.
      Po chwili cicho wzdycha.
       - Dzisiaj muszę wyjść wcześniej.
      Czuję jak mina mi rzędnie. Od razu na twarz wstępuje mi smutek. On od razu łapie w swoje ręce moją dłoń, która cały czas znajduje się na stoliku.
       - Ale mam do ciebie prośbę. - Unoszę pytająco brew do góry. -Czekaj na mnie pod swoim domem o szesnastej. Tylko nie strój się kochana. Ubierz luźne spodnie, jakieś sportowe buty. I bluzę. Dzisiaj jest zimno.
      Humor od razu mi się poprawił. Energicznie pokiwałam głową, na co Jim zareagował uśmiechem. Uniósł moją dłoń i złożył na jej wierzchu delikatny pocałunek. Potem wyszedł bez słowa pożegnania, które i tak w tym przypadku byłyby zbędne.

~~~~

      Po raz kolejny tego dnia słyszę pukanie do drzwi mojego pokoju. Czy wszyscy muszą mi dzisiaj zatruwać życie? Nie mogę sobie w spokoju posiedzieć sama. Zachowują się tak, jakby chcieli mnie całkowicie wykończyć. Jakby im było mało.
      Drzwi powoli uchylają się, a zza nich pojawia się moja matka. Jej twarz wyraża troskę i smutek. To bardzo uczuciowa kobieta. Podchodzi do mnie i nagle przyciąga w swoje ramiona wybuchając płaczem. Po chwili robię dokładnie to samo.
      Ona uwielbiała Jima. Była przeszczęśliwa, że znalazłam sobie kogoś takiego. Traktowała go jak swego własnego syna. On również ją uwielbiał. Kochał przychodzić do naszego domu. Zawsze potrafił ją rozbawić, często pomagał. A ona się do niego przywiązała. Dlatego teraz czuje to co ja. Jest jedyną osobą, która mnie w tej chwili rozumie. Wie przez co przechodzę, bo sama odczuwa to samo. Chociaż w niej mogę mieć oparcie.
      Nie mam pojęcia ile trwamy w takiej pozycji. Zastanawiam się, co się stało, że tutaj przyszła. Raczej rzadko to robi, ponieważ samej jest jej ciężko. Odsuwa się ode mnie jednak jej dłonie dalej spoczywają na moich ramionach.
        - Mi też jest ciężko - mówi ze smutkiem. - Ale muszę żyć. Ty również.
      Nie mam pojęcia o co znowu jej chodzi. Myślałam, że chociaż ona oszczędzi sobie tych wywodów. Mimo to nie odzywam się, czekam na więcej słów wydobytych z jej ust.
       - Monica widzimy co się z tobą dzieje. To już zaczyna robić się chore.
      Nie zgadzam się. Człowiek nie może już cierpieć? Po tym wszystkim jest to zupełnie normalne. Trzeba jakoś odreagować. Tylko dlaczego zaraz musi to wszystkim przeszkadzać?
       - Dlatego postanowiliśmy, że pojedziesz do Amy. Spakuj się. Jutro rano masz samolot. Mam nadzieję, że to ci chociaż trochę pomoże.
      Przytuliła mnie po raz kolejny, po czym cicho opuściła pokój. 
      Wyjazd ma mi pomóc? Poprzez opuszczenie kraju mam zapomnieć? Sama już nie jestem tego pewna. Może jednak dzięki temu choć na chwilę zapomnę. Zawsze pobyt tam zmieniał całkowicie moje samopoczucie. Stawałam się innym człowiekiem.
      Chcę tam jechać. Nawet bardzo. Brakuje mi tamtego miejsca. Spędzania nocy na ganku, oraz gorących dni nad rzeką. Dopiero teraz uświadomiłam sobie jak już długo za tym tęsknię.

~~~~●~~~~

Prawdopodobnie jest piątek, a ja dodaję rozdział. Wy przeczytacie go pewnie dużo później. Od września, z przyczyn technologicznych będą się pojawiać w niedziele około 20.
Dalej mam wrażenie, że wszystko jest zbyt krótkie, a opisy są takie jałowe, bez emocji. Myślę, że ciągle jest w nich za mało epitetów, lub dobrze dobranych zdań. I chyba się nigdy tego nie wyzbędę.
Dziękuję wam za wszystkie komentarze i miłe słowa. Starałam się odpowiedzieć na każdy. Sama lubię jak autorki blogów, które czytam, odpowiadają na moje komentarze. Więc zawsze możecie liczyć na moją odpowiedź.
Macie tutaj takie krótkie wspomnienie z Jimem. Mam nadzieję, że wam ono nie przeszkadza, Moim zdaniem jest... Potrzebne. I będzie ich więcej. Widzę, że wyrobiłyście sobie o nim zdanie. To dobrze. Wszystko idzie zgodnie z planem. Kolejne rozdziały już są zaplanowane.
Mam nadzieję, że i ten rozdział wam się spodoba. Jeśli macie jakieś pytania, śmiało je zadawajcie. Jeśli wysnułyście jakieś teorie, śmiało się nimi pochwalcie. Z wielką chęcią odpowiem i porównam wasze przemyślenia do moich planów.
Mam jednak jeszcze do was pytanie ( tak, wiem. Zaprzeczę teraz sama sobie). Nie uważacie, że te wszystkie opisy są zbyt przedobrzone? Chodzi mi właśnie o ilość epitetów, obszerność i szczegółowość ( dla mnie jest dalej tego za mało przez mój perfekcjonizm związany z pisaniem :D ). Proszę was, poruszcie ten temat w komentarzach :)
I również mam prośbę. Po lewej stronie pojawiła się ankieta. Chcę wiedzieć ile osob rzeczywiście czyta i czy czytelników przybywa. Dlatego proszę o zaznaczenie odpowiedzi jeśli jesteście tu stałymi bywalcami.

Pozdrawiam serdecznie i do następnego :D

sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział 1

      Siedzę pogrążona w ciszy na oknie. Przeszkadza niemiłosiernie, jednak wolę to niż jakiekolwiek towarzystwo. Od jakiegoś czasu ludzie bardzo mi przeszkadzają. Może dlatego, że we wszystkich widzę jego. A może po prostu nie chcę rozmawiać na temat tego, co niedawno się wydarzyło, a co tak bardzo boli.
      Ostatnie łzy popłynęły z moich oczu już dawno temu, zostawiając za sobą słonawy ślad. Mimo to ciągle je przecieram, czując na nich nadal wilgoć. Wiem, że są już czerwone od natarczywego podrażniania. Jednak nie przestaję. Ból pomaga mi skupić się. Dzięki niemu nie odbiegam myślami za daleko, ciągle jestem umysłem w pokoju, nie krzywdzę się psychicznie przez zadręczanie. Koncentruję się na nim i nic innego nie zaprząta mojej głowy.
      Wydaje mi się, że jest to jedyna czynność, która utrzymuje mnie w miarę stabilnym stanie psychicznym. Na początku zaczęło się niewinnie. Delikatne rozcięcia na skórze, a teraz blizny od noża na rękach i nogach oraz dwa wybite palce. Jestem świadoma tego, że jest źle. Nawet bardzo. Ale nie potrafię przestać. Rozpaczliwie potrzebuję pomocy.


      Dlaczego tak mocno przywiązujemy się do bliskich nam ludzi? To pytanie dręczy mnie już od początku. Ciągła myśl o nim sprawia ogromny ból, który powoli trawi moje ciało. Po stracie bliskiej mi osoby czuję pustkę, której nie jestem w stanie niczym wypełnić.
      Moja terapeutka powiedziała mi, że muszę przebrnąć przez ten czas. Że powinnam być silna i starać się pogodzić z jego odejściem. Stwierdziła jednak, że muszę mieć wsparcie. Potrzebuję osób, które pomogą mi w tym wytrwać. Ja jednak wolę pozostać sama. Wtedy nikt nie pyta się o przeszłość, nie każe o niej opowiadać, nie widzi mnie i mojego marnego stanu. Zawsze to ja byłam tą pewną siebie, silną i przykładną osobą, która wiecznie służyła wszystkim jako wsparcie i w najcięższych sytuacjach potrafiła zachować zimną krew.
      Teraz jednak wszystko poszło w zapomnienie. Stałam się wrakiem. Cierpię psychicznie oraz fizycznie. Bardzo mało jem, dużo schudłam, bez problemu można dostrzec na mnie wystające żebra i kości biodrowe. Między udami zrobiła mi się przerwa, której nigdy w życiu nie miałam, a kości policzkowe zapadły się nadając twarzy trupi wygląd. Oczy straciły swój dawny blask, a włosy zaczęły wypadać garściami, zrobiły się cienkie i łamliwe. A to była tylko zewnętrzna skorupa.
      Nikt nie miał pojęcia, co dzieje się w środku. Jakie zniszczenia dokonała ta strata. Już od dwóch tygodni walczą we mnie różne uczucia. Czuję złość na niego za to, że mnie zostawił, mimo iż przysięgał, że nigdy mnie nie opuści. Smutek, ponieważ już nigdy go nie zobaczę, nie poczuję jego dotyku, a uśmiech nie poprawi mi chumoru w złe dni. Poczucie winy, które czai się w zakamarkach i atakuje w najmniej dogodnym momencie, wzbudzając we mnie jedynie coraz większą rozpacz. Wszystkiemu było winne jedno wydarzenie, które zmieniło mnie na zawsze. Zniszczyło pozostawiając jedynie ochotę na śmierć.


      Z czołem opartym o chłodną powierzchnię szyby obserwuję, jak powoli idą w stronę naszego osiedla. Dzisiejsza, deszczowa pogoda powoduje, że ukrywają swoje twarze w cieniu kapturów kurtek. Wiem kim są i po co przychodzą. Idą do mnie. Trójka znajomych, z którymi połączyła mnie wspólna pasja. Coś co niedawno kochałam, a teraz przysparza tylko o większy ból.
      Znikają za rogiem mojego domu.
      Pięć...
      Pukanie do drzwi frontowych.
      Cztery...
      Krótka wymiana zdań z moimi rodzicami.
      Trzy...
      Zbliżające się kroki na schodach.
      Dwa...
      Otwierające się drzwi do mojego pokoju.
      Jeden...
      Najgorsze wspomnienia wróciły.


      Siedzę na przeciwko nich, starając się za wszelką cenę powstrzymać łzy cisnące mi się do oczu. W lustrze na ścianie obok widzę, jak bardzo są szkliste. Spotkanie z nimi to jest ostatnia rzecz, jakiej teraz pragnę. Nie jestem gotowa. Następnego dnia też nie będę. Nigdy nie będę.
      Zaległa między nami niezręcznia cisza. Pełna smutku. Nie chcę jej. Wolałabym mieć już wszystko za sobą. Wiem, że prędzej czy później zostanie przerwana i wtedy zaczną się pytania o niego, o mnie, o przeszłość.
      Spoglądam na nich szybko, ale uważnie. Widać na ich twarzach smutek, który zdaje się być jednak spowodowany mną. Lecz nic więcej. Rzadnej tęsknoty czy rozpaczy. Czyżby już o nim zapomnieli? Wymazali z pamięci osobę, dzięki której posiadają wiele wspaniałych wspomnień? Która podzieliła się z nimi swoją pasją? W tym momencie gardzę nimi. Stali się głównymi obiektami mojej nienawiści, która napędzana jest moimi negatywnymi uczuciami. Czy o nim można tak łatwo zapomnieć? Czy zasługuje na odejście w niepamięć?
       - Jak się czujesz?
      Z zamyślenia wyrywa mnie głos Agi. Jak się czuję? Tęsknię. Ból rozrywa mnie od środka. Codziennie moja poduszka dostaje kolejną porcję łez, a nóż następny fragment skóry. Mam ochotę umrzeć. Jednak nie zabiję się, ponieważ on nie chciałby, abym robiła to przez niego. Pragnąłby abym dalej żyła.
       - Dobrze.
      Tylko tyle potrafię z siebie wydusić. Większa ilość słów pociągnęła by za sobą kolejne, których nie powinien usłyszeć świat. Znowu nastała cisza. Nie zwracając na nich uwagi, po raz kolejny odwracam się do okna.
       - Proszę, nie ignoruj nas.
      Będę robić wam dokładnie to samo, co wy dla niego. Czy wam się to podoba, czy nie. W sumie, wasze zdanie już mało mnie obchodzi.
       - Przecież was nie ignoruję. Mówcie sobie dalej. Chętnie posłucham jak to ja powinnam wziąć się w garść, żyć dalej, zapomnieć o przeszłości. - Zapomnieć o nim. - No dalej. Czekam.
      Nie próbuję powstrzymać ironii. Nie chcę. W końcu zasługują na nią. Nieprawdaż? A może nie? Może to ja staję się złym człowiekiem przez to wszystko?
       - Monica, ale to prawda. Nie możesz marnować swojego życia tylko dlatego, bo ktoś inny od ciebie odszedł. Nigdy nie byłaś od niego uzależniona i nadal nie jesteś. Musisz o nim zapomnieć. - Tylko jak? - Czy to naprawdę takie trudne? Przecież nie był kimś wyjątkowym. Byl zwykłym człowiekiem, jak każdy z nas. Co ty w nim widziałaś? Widzisz? Już sama nie wiem.
      Obracam się powoli w ich kierunku. Odzywa się tylko Agness. Reszta milczy. Czyli, że to jej pomysł, aby tu przyjść i mówić w taki sposób. Nie wierzę w jej słowa. Nie wierzę, że w ogóle mogła powiedzieć coś takiego. Moja przyjaciółka w tym momencie udowodniła, że wcale nią nie jest.
      Następne moje słowa są ciche, ale przepełnione złością skierowaną głównie w jej stronę.
       - Powiedz mi jak. Jak do cholery mam zapomnieć o osobie, z którą przeżyłam tyle wspaniałych chwil? - W oczach zbierają mi się łzy. - Która przyniosła do mojego życia tyle szczęścia. Kochałam go. Do cholery, nadal go kocham! I nie przestanę. Nie potrafię. Ja wciąż pamiętam. O nim nie da się zapomnieć. Nie po tym gdy tyle dla mnie zrobił. Po prostu nie mogę.
      Już nie powstrzymuję łez. Spływają strumieniami po policzkach i nie zapowiada się na ich koniec. Nie obchodzi mnie to, jak wyglądam. Już wszystko jest mi obojętne. Nawet ludzie, którzy niedawno byli dla mnie bardzo ważni.
      Jej wzrok spoczywa ciągle na mnie. Przez chwilę widzę zmieszanie oraz zdziwienie na jej twarzy. Jednak szybko się opanowuje i skupia na nowo gorączkowo o czymś myśląc.
      To cała ona. Zawsze potrafiła się szybko opanować i skupić. Rzadko można było ją wytrącić z równowagi. Zawsze spokojna i poukładana. Nie traciła nigdy głowy, wiecznie na wszystko miała swój plan. Tak samo jak teraz. Dokładnie wiedziała co powiedzieć, kiedy i jak. Zastanawiam się jednak jaki jest jej cel. Po co jestem im potrzebna. W końcu i tak nie będą mieć ze mnie dużego pożytku.
       - Nie widzisz co się z tobą dzieje, co on z tobą zrobił? Jesteś wrakiem. Nic nie jesz, chudniesz, coraz gorzej wyglądasz. Marniejesz w oczach. Czemu doprowadziłaś się do takiego stanu? Dlaczego na to pozwalasz? Dziewczyno, całe życie przed tobą. Będą inni ludzie, równie ważni. Musisz pogodzić się z tym, że jego już nie zobaczysz. Zostawił cię.
      Tak bardzo nienawidzę jej za te słowa. Nikt nie wie jak mocno. Ale ona ma rację. Niszczę się. Nie jestem sobą. On by tego nie chciał. Nie chciał, żebym była od niego uzależniona. Nie chciał, żebym przez niego psychicznie umierała.
      Mimo wszystko nie odzywam się. Nawet na nich nie patrzę. Jedyne czego w tej chwili pragnę to ich wyjście. Proszę o to w myślach, ale nic to nie daje. Dalej tam są, dalej patrzą na mnie wyczekująco. A ja ich stąd nie wrzucę. W końcu wciąż są moimi przyjaciółmi.
      Czekam aż sami zrozumieją, że nie chcę ich tu. Żeby sobie poszli, zostawili mnie samą. Wtedy sobie w spokoju pomyślę. Zamiast tego słyszę ciche westchnienie i kolejne, kobiece słowa.
       - Przecież bardzo dobrze wiesz że nie chciał tego. Sama mi to kiedyś mówiłaś, jak powiedział ci o tym.
      Pamiętam. Kazał obiecać, że jak odejdzie, to o nim zapomnę. Ale on też nie dotrzymał słowa. Miał nigdy mnie nie opuścić. Zostać ze mną na zawsze.
       - Proszę, chcemy cię odzyskać - mówi cicho.
       - Czego tak naprawdę ode mnie chcecie? Do czego jestem wam potrzebna? A może tak po prostu zapomnijcie o mnie. - Zaczęła we mnie rosnąć złość. - Przecież to nie takie trudne. Z Jim'em już wam się udało. Ze mną też dacie radę. W końcu jestem zwykłym człowiekiem. Nikim wyjątkowym. Będą inni, ważniejsi. Warci zapamiętania.
      Dlaczego oni mi to robią? Dlaczego mnie krzywdzą? Dlaczego zmuszają mnie do krzywdzenia ich? Niech już dadzą mi spokój. Niech pozwolą mi zostać samotną.
       - Monica, zastanów się.
      Tym razem odezwał się Kevin. Spojrzał na mnie wzrokiem, który nie pozwolił mi przerwać jego dalszych słów. Wpatruję się w niego w milczeniu, czekając na więcej.
       - Chcemy, żeby było jak dawniej. Żebyś do nas wróciła. Żebyśmy robili to co dawniej i cieszyli się z tego. Na tym nam najbardziej zależy. Na naszej przyjaźni.
      Tym razem czara się przelała. Co oni sobie wyobrażają. Nigdy nie wrócę do urbex'u. Nie po tym, co się stało. W szczególności, że wszystko to wyszło z inicjatywy Jimmie'go. Cała ta zabawa, która po pewnym czasie stała się naszą pasją, naszym uzależnieniem, teraz jest dla mnie tylko jednym z bolesnych wspomnień. Nie chcę zaczynać tego jeszcze raz.
       - Wyjdźcie! - Wstaję z parapetu okna i wskazuję ręką na drzwi. - Wynoście się! Nie chcę was tu widzieć.
      Spojrzeli na mnie, jednak w ich oczach nie widzę zaskoczenia. Jest w nich smutek i zrozumienie. Tak jakby spodziewali się takiej reakcji. Agnes tylko kręci głową, wstaje i kieruje się do wyjścia. Po chwili dwójka chłopców robi to samo, idą w jej ślady.
      Kładę się na łóżku. Mam dosyć. Jestem wyczerpana. Szybko zasypiam.

~~~~●~~~~

I jest pierwszy rozdział. Nie mogłam się doczekać z jego publikacją, dlatego jest tak szybko :) Teraz możecie zjechać go od góry do dołu ( po cichu liczę na to, ponieważ chcę, żeby wszystko było jak najlepiej :D ). 
Dziękuję za komentarze pod prologiem. Bardzo motywuje mnie to do pracy.
Mówiąc o aktywności miałam na myśli właśnie taki mały odzew: "Jestem. Będę czekać na coś więcej". Uważam, że jednak bez sensu byłoby dodawać kolejne rozdziały, gdyby nie byłoby żadnych obserwatorów i komentarzy. Mam nadzieję, że wiecie, o co mi chodzi.
I mam jeszcze do was pytanie. Już chyba zdecydowałam się co do głównego bohatera. I teraz nie wiem czy wolicie wiedzieć teraz, czy poczekacie aż pojawi się w opowiadaniu. Jednak jeśli wybierzecie drugą opcję, to nie za prędko się dowiecie, ponieważ (jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem ) nie wystąpi on zbyt prędko. Więc jak wolicie? Decyzja należy do was.
Kolejne rozdziały powinny pojawiać się co tydzień. Może czasami pojawiać się częściej ( ale to zależy od weny ), albo rzadziej.
Pozdrawiam więc was serdecznie i do następnego :D

Edit.
Wiem, że dałam wam wybór. Ale stwierdziłam, że bez sensu jest czekać do X rozdziału na trzeciego ( chyba najważniejszego :D ) bohtera. Zapraszam więc do zapoznania się na nowo z postaciami :)

czwartek, 13 sierpnia 2015

Prolog

  Mieliście kiedyś taki moment kiedy wszystko było w porządku? Kiedy nie dręczyło was zbyt dużo problemów, wszystko wam się układało? Cieszyliście się z życia i korzystaliście z niego jak tylko się dało? Pewnie wiecie o czym mówię. Tak, ja też miałam w swoim życiu taki okres. Wszystko wydawało sie być idealne. Byłam szczęśliwa i zdawało mi się, że już nic nie będzie w stanie zakończyć tej ciągnące sie chwili.

  A jednak. Z dnia na dzień straciłam coś. Część siebie. Odeszła pozostawiając po sobie bolesne ale niezapomniane wspomnienia. Zostawiła mnie w smutku i bólu, który każdego dnia skłaniał mnie do odejścia. Starałam się być silna. Próbowałam wytrwać jak najdłużej. Biłam się ze swoimi myślami, które z każdą chwilą stawały się coraz mroczniejsze.

  Jednak znalazła mnie moja mała nadzieja. Każdego dnia dawała mi siłę, pomagała przetrwać. Starała się za wszelką cenę utrzymać mnie przy sobie. Była jak kotwica utrzymująca mnie w miejscu. I trwa przy mnie po dziś.

~~~~●~~~~

No więc jest prolog. Krótki wstęp, który ma was zachęcić i wprowadzić w historię.
Mam nadzieję, że się podoba. Poproszę o konstruktywną krytykę :D
Rozdział pierwszy powinien pojawić się już niedługo, prawdopodobnie gdy pojawi się troszeczkę większa aktywność.
Postaram się też coś zdziałać z zakładką " Bohaterowie".
Pozdrawiam gorąco.

Witam!

  Pierwszy raz postanowiłam założyć bloga z tego typu opowiadaniem. I szczerze trochę się boję. Dlatego liczę na waszą opinię i krytykę, ponieważ chcę, żeby było ono ja najlepsze. 
  Wkrótce powinien pojawić się prolog i zakładka z bohaterami. Jednak nie jestem jeszcze co do nich pewna, więc czas jej publikacji jest jeszcze mi nieznany.
  I już teraz mam do was małą prośbę. Jesli kiedykolwiek zobaczycie na tym blogu post o rezygnacji z pisania tego opowiadania lub zawieszeniu, to zróbcie mi taki spam, żeby mi się tego odechciało. Słynę ze słomianego zapału, więc jest to bardzo możliwe.

Pozdrawiam!