Słyszę przez drzwi przytłumiony, ale jednak wciąż donośny głos Amy. Nie mam najmniejszej ochoty wstawać tak wcześnie. Wczorajszy dzień zbyt bardzo mnie wymęczył, żeby wstawać o tej godzinie. Mając nadzieję, że mi odpuści, przekręcam się na drugi bok i staram zasnąć z powrotem. Nie jest mi jednak to dane, ponieważ po chwili do moich uszu dociera jak coś z hukiem upada na podłogę. Podnoszę ociężale głowę i spoglądam w tamtym kierunku. Mija trochę czasu, zanim wzrok przyzwyczaja się do ostrego światła poranka. Ale kiedy już to następuje, lekko się dziwię. Obok komody stoją oficerki. I to nie byle jakie. Najlepsze jakie Amy posiada.
Mimo swojej niechęci odrzucam kołdrę na bok i powoli wstaję. Podchodzę do nich ostrożnie, zachowując się tak, jakby zostawił je duch. Po chwili chwytam je pewnie dłonie i ruszam w kierunku salonu.
- Wytłumacz mi, co to jest?
Mówię, gdy tylko zauważam kobietę w pomieszczeniu. Odwraca się w moją stronę i spogląda na rzecz trzymaną w moich rękach, po czym uśmiecha się szeroko.
- No przecież widzisz. W pokoju na komodzie masz jeszcze bryczesy. Za godzinę jedziemy w teren. Szykuj się.
Odpowiedziała i odwróciła się z powrotem w stronę okna, w którego widok za nim wciąż się wpatrywała. Cicho westchnęłam i udałam się z powrotem do pokoju. O jakim ona terenie mówiła? Dzisiaj, kiedy ledwo żyję? Jednak, pojawiło się w moim umyśle delikatne zadowolenie. Czemu nie? Ja nie dam rady?
Weszłam do pokoju, po raz kolejny zaciągając się powietrzem wewnątrz. Rzeczywiście leżały tam, gdzie mówiła Amy. Równo poskładane w kostkę, granatowe w kratkę. Z delikatnym uśmiechem na ustach chwyciłam je i weszłam do łazienki.
Wkładam nogę w strzemię i odbijam się od ziemi, po chwili siedząc już w siodle. Czuję się w końcu jak w domu. Tam gdzie zawsze powinnam być. Gładzę gniadą klacz po szyi, delektując się miękkością jej sierści. Jednocześnie wdycham w nozdrza charakterystyczny dla tych zwierząt zapach. Czuję pod sobą jak przebiera nerwowo nogami, a głowę co jakiś czas wyrzuca do góry. To na pewno bedzie ciekawa jazda.
-Jesteś pewna, że nie chcesz kasku?
Zaprzeczam kręcąc głową. Powinnam sobie bez problemu poradzić. A nawet jeśli coś mi się stanie, to co z tego. Najwyżej zginę, a na życiu jakoś specjalnie mi nie zależy.
Ruszamy w końcu z przed stajni powolnym stępem i zakręcamy w leśną drogę. Po chwili okrywa nas cień drzew. Nagle do płuc wdziera mi się wilgotne powietrze, które od razu odświeża mój umysł. Rozglądam się dookoła. Korony górują wysoko nad nami, skutecznie zasłaniając słońce. Do tego gęsty podszyt nie pozwala większości światłu przebić się przez jego powierzchnię. W drzewostanie panuje półmrok. Gdzieś wysoko nad nami roznosi się głośny śpiew ptaków pomieszany z szumem liści. Droga, którą podążamy, ciągnie się aż do końca zasięgu naszego wzroku.
Spoglądam na Amy. W siodle siedzi bardzo odprężona. Jest delikatnie odchylona do tyłu, a ruch jej ciała wskazuje na to, że rozluźniła większość mięśni, które w tej chwili podatne są na ruch konia. Jedną ręką trzyma wodze, które długie wiszą przy szyi. Koń również wyglądał na zrelaksowanego. Wyciągnął głowę do przodu, a uszy zawiesił po bokach. Nie przeszkadzał mu nawet biegający u boku źrebak, który co jakiś czas skubał matkę w łopatkę.
Ja w porównaniu do nich wyglądam jak siedem nieszczęść. Wodze trzymam krótko, a klacz cały czas próbuje wyrwać mi je z ręki. Cała spięta siedzę i odchylam się do tyłu, aby możliwie jak najmocniej obciążyć jej zad. Mimo to czuję jak ciągle stara się ruszyć szybciej do przodu. Z irytacją patrzę na moje palce, które zrobiły się już białe od ciągłego zaciskania.
- Zagalopujemy. Potem powinna się już uspokoić.
Gdy słyszę słowa Amy, tylko kiwam głową. Przykładam mocniej łydki, po czym klacz rusza z impetem do przodu. Przy pierwszych trzech krokach wyrzuca zdanie nogi w powietrze, ale już po chwili uspokaja się, jednak dalej utrzymuję wysokie tempo. Staram się odnaleźć stopami strzemiona, które wypadły mi podczas brykania. Pogłębiam więc dosiad i wykonuję krótkie przytrzymania, dzięki którym zwierzę zwalnia. Wtedy mam możliwość poprawić się, co prawie natychmiast mi się udaje.
- Daj jej więcej luzu.
Ledwie słyszę głos ciotki, ale zalecam się do jej rady. Przechodzę w półsiad i oddaję część wodzy, co skutkuje wydłóżeniem kroku i zwiększeniem tempa. W tym momencie się rozluźniam. Słyszę już tylko miarowe odbicia kopyt od ziem i pęd powietrza. Wiatr rozwiewa moje włosy i wyciska z oczu łzy.
W końcu czuję się szczęśliwa. Jestem tylko ja, mój koń i las otaczający nas dookoła. Usta rozszerzają się w uśmiechu. Adrenalina oraz wysiłek przyspieszają bicie serca. Zapominam o wszystkim. Liczy się tu i teraz. Najważniejsze jest szczęście, które wypełnia mnie całą. Teraz czuję, że mam po co żyć.
Ściągam wodze i obciążam zad, zmuszając klacz do zwolnienia, a następnie zatrzymania. Z zaciekawieniem wpatruję się w obiekt, który nagle pojawia się między drzewami. Stary budynek sięga najniższym gałęziom koron drzew wokół. zaostrzony dach pokryty jest czarną dachówką, która pochłania całkowicie światło słoneczne, sprawiając, że przybiera matowy kolor. Szary kolor kamienia, z którego został zbudowany, dodaje mu obszerności. Wejście, do których prowadzą szerokie schody, zdobione są licznymi płaskorzeźbami. Nad nimi góruje wzniosła wieża dzwonnicza.
Przez chwilę przypatruję się temu obiektowi, dopóki nie zauważam Amy. Podjeżdża powoli w moją stronę i patrzy na mnie. Ja jednak dalej nie odwracam wzroku, będąc bardzo zaintresowana budynkiem.
- Co to jest?
Pytam po chwili spoglądając na babcię. Ona również wpatruje się w budowlę. W jej oczach widać smutek. Niestety nie mam pojęcia, czym jest spowodowany. Staram się wyczytać coś jeszcze. Cokolwiek. Jednak nic więcej mi nie mówią.
- To nasz stary kościół. Niestety już od lat nie używany.
Opuściła wzrok i nerwowo zaczęła przeczesywać grzywnę klaczy. Coś ją dręczyło. Widać to na pierwszy rzut oka. Chcę dowiedzieć się czegoś więcej i bez skrupułów zadaję jej kolejne pytania.
- Dlaczego? Coś się stało?
Podnosi na mnie wzrok i zawiesza go na mnie. Po chwili wzdycha.
- Jesteś tak bardzo podobna do Anabelle.
Wzdycha jednocześnie nawracając konia. Rusza powoli w stronę domu. Gdy zdezorientowanie mija, podążam za nią.
- Dwadzieścia lat temu zdarzyło się tu coś okropnego. Jak co niedzielę ludzie wyruszali w stronę kościoła na niedzielną mszę. W tym moja matka, do której jesteś tak bardzo podobna. Dzień był spokojny. Nic nie zapowiadało tego, co miało się wydarzyć. Niby wszyscy zachowywali się normalnie. Anabelle również. Jak co dzień ugotowała obiad, wypiła herbatę, odwiedziła sąsiadkę. Po prostu nic na to nie wskazywało. Pod wieczór, kiedy żadne z osób uczestniczących we mszy nie wróciło, postanowiono to sprawdzić. Znaleźli wszystkich. Każdy wisiał na sznurach powieszonych przy ołtarzu. Tak przynajmniej mówią plotki. Nie pozwolono nikomu tego widzieć.
Jej słowa dotarły do mnie dopiero po chwili. Nie mogłam w to uwierzyć. Nigdy nie słyszałam tej historii. Ale jest dla mnie ogromnym szokiem, który sprawił, że całkowicie zaniemówiłam. Jedyne co byłam w stanie zrobić, to wpatrywać się w nią z największym współczuciem, na jaki było mnie stać.
- No już, nie patrz się tak na mnie. To było dawno i nie mam już czego rozpaczać.
Mimo jej wesołego tonu wiem, że nie wszystko jest w porządku. Nie chcę jednak mieszać się do tego, rozgrzebywać starych ran. Ona sama mi na to nie pozwala, ruszając galopem i zostawiając mnie w tyle.
~~~~●~~~~
Przepraszam was za to u góry. Bardzo ciężko pisało mi się ten rozdział. I bardzo przepraszam za jego długość. Ale mówiąc wprost, nie wyrobiłam się. Jest ciężko, w szczególności jak mieszka się w internacie i ma się tylko tak naprawdę jeden dzień wolny w tygodniu.
Następny postaram się, żeby był dłuższy i w terminie. Myślę, że dam radę. Na razie w szkole jest luz, ale już na 18 mamy zapowiedziany sprawdzian.
Nawet nie pytam się, jak podoba się rozdział, po prostu poproszę o krytykę.
A u was jak w szkole? Mam nadzieję, że dobrze. Przypominam o odpowiadaniu w ankiecie po lewej.
Pozdrawiam :)
Ps. Rozdział nie sprawdzony.
Ps.2. Przepraszam, że tak bardzo "koński". Jeśli czegoś nie wiecie, pytajcie.
Melduję się :)
OdpowiedzUsuńKochana, nie masz za co przepraszać, bo rozdział jest jak najbardziej w porządku. Ja żadnych błędów nie widzę, a to, że tak bardzo "koński", to chyba nie problem. Przynajmniej jest inaczej i ciekawie :)
Hmm... zaintrygowałaś mnie historią Anabelle. Aż mnie ciarki dosłownie przeszły po plecach... Coś mi tu jednak w tym wszystkim nie pasuje.
O, witaj w klubie, ja też mam na 18 zapowiedziany już sprawdzian :) Nie ma to jak diagnoza z całych dwóch lat liceum...
Dużo weny i czasu :)
Buziaki :**
Bardzo koński? Uwielbiałam konie,ale do czasu...
OdpowiedzUsuńHistoria kościoła brzmi jak z horroru.To na długo pozostanie mi w głowie,.Takie rzeczy....zabójstwa masowe to nie jest normalne.No ale taki jest świat.
Monice nie zależy na życiu.A co tam?Lepiej umrzeć...TAK robią ludzie słabi a Monica musi dać sobie z tym radę. Wierzę w nią. :)
Fajnie (przepraszam nie lubię tego słowa.A kto lubi) mieć taką babcię jak Amy. Ogromne wsparcie i silna psychika.Babcia z jajami :p
Rozdział wspaniały chociaż krótki ale rozumiem. Szkoła to zło!
Czekam na 5!
Weny I buźki :***
Wszystko nadrobione!.
OdpowiedzUsuńStrasznie mi sie to spodobało i na pewno zostaje.
Tym samym chciałbym zaprosić do siebie :))
http://jak-gra-w-wojne.blogspot.com/?m=1
Miło by było gdybyś wpadła i zostawila po sobie znak :))
Widać, że główna bohaterka kocha konie i ich obecność w rozdziale absolutnie mi nie przeszkadza. Może to dzięki nim zapomni o przeszłości i znów zacznie cieszyć się życiem :)
OdpowiedzUsuńHistoria kościoła była niczym z horroru. Mam nadzieję, że w kolejnych rozdziałach uchylisz rąbka tajemnicy, bo mnie to bardzo zaciekawiło :D
Ja również borykam się ze szkołą. Najgorsze jest to, że wena "dopada" mnie w trakcie lekcji lub, co gorsza, w środku nocy :/
Rozdział naprawdę świetny, czekam na kolejny ;)
Pozdrawiam i weny życzę! :))
Nie przepraszaj :)
OdpowiedzUsuńBo nie masz za co ;) no i właśnie mi się strasznie podobał :D
Wybacz że docieram tak późno... Jednak tyle mi się zajęć nałożyło, że aż szkoda gadać...
Ale do rzeczy ;)
Rozdział genialny, jak to zawsze u Ciebie bywa ;)
Widać że życie nie jest dla Moniki "aż takie ważne"... Ale ona nie może rezygnować z życia. Tak robią tylko ludzie słabi. Nie tacy jak ona...
Trzeba dać sobie radę...
No i 18 trzymam kciuki ;)
Pozdrawiam!
Buziaki ;*
Hej :)
OdpowiedzUsuńTo ja przepraszam, że dopiero teraz, ale do tej pory zebrało się bardzo mało czasu.
Świetny rozdział! Nie możesz na nic narzekać :)
Wcale nie 'koński' rozdział, bardzo fajnie że wprowadziłaś coś takiego.
Najbardziej oczywiście spodobała mi się historia z kościołem. Lubię takie. Mroczne, kryminalne :) Moja bajka można rzec :)
Czekam na kolejny!
Buziaki ;*
Przepraszam, jestem dopiero teraz, lecz szkoła nie pozwala mi na zbyt wiele swawoli w tygodni. Niestety. :(
OdpowiedzUsuńRozdział jest genialny! ♥ Świetnie opracowany- to na pewno. ;)
Nigdy w życiu nie uważam, że samobójcy są tchórzami. Wręcz przeciwnie. Wg mnie są odważnie, gdyż stać ich na taki czyn, jednakże Monika ma ciężar, który wg mnie nie przerasta jej sił. :) Da radę wszystko przetrwać, o ile tylko weźmie się w garść, no! :D
Osobiście, to ja jestem mięczakiem i tchórzem, bo tego nie można ukrywać, lecz ta historia z kościołem- wow. Zrobiła na mnie naprawdę niesamowite wrażenie!
Fabuła nam się coraz ładniej rysuje, wszystko idzie do przodu, świetnie!
Czekam na następny! ♥
Hej, hej! Najmocniej przepraszam za opóźnienia.. :*
OdpowiedzUsuńRozdział superr i to nie jest "to u góry" :)) podoba mi się. Rozdział koński, ale przyjemny, przynajmniej dowiedziałam się czegoś o koniach :D
Monica odczuła szczęście - bardzo mnie to cieszy! Jak wcześniej stwierdziła, że nie zależy jej na życiu, to aż się we mnie zagotowało.. a później już te słowa, że ma po co żyć - ulga. :)
A ta historia z Kościołem.. och! ciarki mnie przeszły. Opowieść jak z horroruu.. zaintrygowała mnie.
Czekam na piątkę!
Buziaki i powodzenia w szkole! :*
Wow... Historia jak z horroru..
OdpowiedzUsuńJuż mi się podoba ;D
Rozdział wspaniały! I ciesze się, że Monica jest szczęśliwa. W końcu! Trochę przerażające było odebranie sobie życia. Całe szczęście, że tego nie zrobiła. Uf... Kamień z serca.
Czekam na kolejne rozdziały ;*
Bardzo przepraszam za to haniebne opóźnienie, ale szkoła, szkoła i jeszcze raz szkoła. Odwiedzać Cię będę w weekendy. Miałam zjawić się tutaj w zeszłą niedzielę, ale wypał mi nieoczekiwany wyjazd. Mam nadzieję, że rozumiesz... :)
OdpowiedzUsuńNo, ale do rzeczy. ;)
Jazda konna? Ciekawie. Jeździsz? Opisałaś to wszystko tak, jakbyś miała spore doświadczenie w ujeżdżaniu koni. :)
Myślę, że ta wyprawa pomogła Monice się rozluźnić. Bynajmniej do pewnego momentu...
Ta historia, którą opowiedziała Amy... Boże drogi... Jak to możliwe? Jak to się stało? Dlaczego? Po co? Te wszystkie pytania krążą mi po głowie... Może kobieta wyjaśni to kiedyś naszej bohaterce?
Rozdział fenomenalny! ♥
Czekam na więcej! :)
Buziaki! :*
Bardzo mi się podoba! ;)
OdpowiedzUsuńTak, wiem, minęło bardzo dużo czasu odkąd dodałaś ten rozdział, ale ja dopiero dzisiaj znalazłam chwilę czasu, aby móc ponadrabiać większość zaległości. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz, tak samo jak to, że ten komentarz długością powalał nie będzie.
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podobał. Z niecierpliwością czekam na kolejny i weny życzę.
Buziaki. ;*